W naszym „muffinkowym” cyklu dziś:
Pięć książek, w których lisy wymiatają (albo i nie):
- Jan Brzechwa, Szelmostwa Lisa Witalisa,
- Ulrich Hub, Lisy nie kłamią,
- Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę,
- Sylvia Vanden Heede, Felek i Tola i porywacze,
- Anna Starobiniec, Pazury Gniewu.
Gdyby zapytać kogoś, czy zna jakąś książkę, gdzie jednym z bohaterów jest lis, to chyba tylko bardzo małoletni mogliby odpowiedzieć przecząco. Proszę bardzo, oto nasza (bardzo skrócona) galeria lisów bibliotecznych:
- Lis Witalis – wprawdzie marnie skończył, bo przecież szelmostwa musiały być słusznie ukarane, lecz jego historyjka nic nie straciła ze swej aktualności; zdecydowany czarny charakter (mimo że rudy).
- Przewrotny Lis, którego Hub umieścił w samym centrum paradoksu kłamcy (kiedy kłamca mówi, że zawsze kłamie, to czy czasem nie mówi właśnie prawdy?).
- Lis, który jest mistrzem. To on uczy Małego Księcia życiowej mądrości. (Lisy chyba mają to w swojej naturze,
bo identyczną rolę spełnia inny lis w pięknej książce Charlie Mackesy’ego Chłopiec, kret, lis i koń). - Lis Felek (oprócz faktu, że jest łakomczuchem) nie wyróżnia się niestety niczym szczególnym; w książkach prym wiedzie rezolutna króliczka Tola.
- Lis polarny, czyli Piesiec – z trudem walczący o udowodnienie swojej niewinności w trzeciej części serii Zwierzęce zbrodnie. Wprawdzie od swojego rudego kuzyna dość mocno się różni, ale bycie lisem wybitnie działa na jego niekorzyść.
Bezsprzecznie, lisów jest w książkach pewnie niewiele mniej niż słoni. Tylko że tym ostatnim jakoś nie zdarza się pełnić roli czarnego charakteru, a lisom i owszem. Spryt lisa czyni z niego pierwszego podejrzanego, chociaż –
jak pokazano powyżej – tylko jeden przypadek był niereformowalny, a reszcie w ogóle trudno byłoby coś zarzucić.
W każdym razie literatura bez lisów byłaby zdecydowanie uboższa…