Z bibliotecznego katalogu” (cz. 31) dzisiaj o książce Aleksandry Kozłowskiej „Ambulans jedzie na wieś. Śladami wędrownych wyrwizębów” (Wydawnictwo Znak, 2024, s. 393).
„Tam, gdzie poradni jeszcze nie ma, z odsieczą ruszają ruchome ambulanse, przede wszystkim dentystyczne i oraz rentgenowskie. Pomysł ich zorganizowania dyskutuje się już w 1945 roku podczas zjazdu Naczelników Wojewódzkich Wydziałów Zdrowia. Projekt zakłada przygotowanie około ośmiuset „ambulansów lotnych”, z załogą, którą tworzą stomatolog, pielęgniarka/pielęgniarz oraz apteczka. Zgodnie z planem ekipy mają wyruszać z miasta powiatowego w teren, ratując z próchnicy najbardziej odległe osady” - pisze w książce Aleksandra Kozłowska, m.in. reportażystka, autorka książki „Islandia i Polacy. Historie tych, którzy nie bali się zaryzykować”, napisaną wspólnie z Mirellą Waśkiewicz.
Jeszcze przed drugą wojną światową w Polsce nie było żadnego ruchomego ambulansu dentystycznego. Odnotowano je dopiero w 1946 r., gdzie funkcjonowało ich dwadzieścia dwa: trzy w województwach krakowskim i śląskim, po dwa w warszawskim, kieleckim, pomorskim i poznańskim oraz po jednym w łódzkim, białostockim, olsztyńskim, gdańskim, szczecińskim, wrocławskim i rzeszowskim.
Istniała także instrukcja uruchomienia ambulansu dentystycznego przydzielonego z UNRRA (Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy), według której m.in. ambulans mógł jechać z maksymalną prędkością 25 km na godzinę, a kierowca powinien posiadać specjalne umiejętności fachowe, aby mógł obsługiwać prądnicę.
Ale ambulanse same w sobie nic by nie znaczyły, gdyby nie poszczególni lekarze dentyści, których początkowo trudno było namówić do tej niezbyt wygodnej pracy w jeżdżącym ambulansie dentystycznym. Ale to właśnie oni byli na pierwszej linii „frontu”, plombowali, rwali, udzielali porad, pokonywali ludzką nieświadomość i nieufność, a niekiedy byli pierwszymi, którzy udzielali pomocy przedmedycznej.
I jest też pewien wątek bieszczadzki. Marta Zaręba-Głódowa, stomatolog, została skierowana w latach 50. do pracy w jednostce wojskowej w Rzeszowie. Zawiezioną ją wojskową ciężarówką w Bieszczady (nie pada żadna nazwa miejscowości). Rwała licznym ludziom zęby „do upadłego”. Do sterylizacji kleszczy używała „płomienia gazu wydobywające się wprost z rurki w ścianie. Miała tego dosyć i oświadczyła, że nie jest w stanie dalej tak pracować. Wtedy do pomieszczenia weszło dwóch żołnierzy z karabinami, którzy kazali rwać jej zęby, „aż braknie chętnych”…
Zapraszamy do naszego katalogu: https://www.ustrzykidolne-pimbp.sowa.pl/index.php?KatID=0...